Dzien dobry wszyskim po pieknym weekendzie
Zasiadam, co by opowiesc kontynuowac, a tym samym odrobine zaspokoic wasza ciekawosc. Odrobine, jako ze dzis opowiesci nie skoncze.
Ale - sadzac po komentarzach - to chyba nie problem...?
Z Barcelony wracalismy raczej w nie najlepszych nastrojach. Nie syci, nie zaspokojeni i raczej mocno rozczarowani. Po powrocie do Blanes, kiedy Jedrus zajal sie przygotowaniem kolacji, ja postanowilam ''upuscic sobie nieco pary'', pod pozorem, co by wrzodow nie dostac. Postanowilam, ze kozlem ofiarnym bedzie ubezpieczenie, jako ze juz od dwoch dni, nie mielismy od nich zadnych wiesci. Zadzwonilam. A jako ze barcelonskie rozczarowanie wybitnie sie przyczynilo do nastroju, w jakim bylam, to juz nie pytalam grzecznie ''co slychac'', tylko stanowczo zazadalam konkretnych informacji.
- jak to , hm, hm , hm...jest - pytalam - ze od 5 dni, nie wiadomo co z tym samochodem jest?
Nawet, na dobra sprawe, nie wiem GDZIE w tej chwili znajduje sie ten samochod. Jak to jest, ze specjalistyczny salon Suzuki, nie wie, o co chodzi ?
Nie wiem, jaka jest usterka, jaki bedzie czas naprawy, jaki koszt?
Jestem w tej chwili 300 km. ok Montpellier, ale od soboty rano, MA MNIE TU NIE BYC!!! Bo w sobote rano koncze pobyt a wieczorem zaczynam kolejny...Po drugiej stronie Polwyspu Iberyjskiego, a to oznacza, ze do Montpellier, bedzie prawie 700 (!!) kilometrow !! Wiec niech mi wreszcie ktos powie - CO DALEJ ?
Glos w sluchawce zgodzil sie z moimi argumentami i solennie obiecal, ze najpozniej jutro, ktos sie ze mna skontaktuje, kto powie mi CO DALEJ.
A ze na ''jutro'' mialam w planach cos ''dla ducha'' i to cos wspanialego, to zadowolona z rozmowy z ubezpieczeniem znacznie bardziej niz ze zwiedzania Barcelony, polozylam sie spac.
Elu, reportaz niniejszym robie i daje mi on wystarczajaca satysfakcje.