Oj, tegoroczna, w miarę normalna zima daje w kość moim roślinom. Najbardziej chyba brak słońca w grudniu i styczniu (czy może ktoś widział w sieci jakieś statystyki?). Rozglądając się po parapetach, włosy mi stają dęba na głowie. Dlaczego zawsze muszą być straty w tych najładniejszych, najciekawszych, najbardziej hołubionych?
Na liście strat muszę wyliczyć dwie zroślichy ('Neon' i 'Bronze' - najpierw zasuszyłam, potem zagłaskując przelałam i to skutki, jakieś bardzo nędzniste resztki usiłuję desperacko rozmnożyć), jedną hoję różową 'Tricolor', bardzo smętnie wyglądają ułamki hoi cummingiana, źle wygląda H.obscura. Z hoi lacunosa 'Giant' zrobiłam sadzonki i usiłuję ukorzenić, to samo H.carnosa 'Freckles'. Szlag trafił większość moich trzykrotek i zebrinę, oczywiście usiłuję coś tam rozmnożyć, ale też to kiepsko idzie. Ciemnotka okrągłolistna z trzech liści zmarnowała już dwa i chyba na niej skończą się próby uprawy domowych paproci
Dieffenbachia i stara juka zostawiły sobie tylko trochę liści na wierzchołkach. Z cudownego starca od Danki została gałązka bez liści, wsadziłam pod worek i trzymam kciuki, żeby cokolwiek wypuściło. Póki miałam roślinę na parapecie, to rosła prześlicznie - przeniosłam w "zwis", na pręt, to zaczęła zasuszać błyskawicznie liście. Filodendron o brązowych liściach, też na tym pręcie, właściwie do kasacji. Ciężko mi się podlewa rośliny na wysokości - z poziomu podłogi nie można wyczuć, ile wody, a podstawianie za każdym razem taboretu jest uciążliwe. A, i jeszcze udało mi się przelać kandelabrowego wilczomlecza, też próbuję sadzonkowania resztek.
Ech, musiałam się wyżalić
B.