W lipcu br. "coś" zasmakowało w listkach moich Plectranthus ernstii. Mimo bardzo intensywnych prób, nie mogłem "rozszyfrować", co to za smakosz, szkło powiększające nie pomogło w zauważeniu "smakoszy". Oprysk środkiem owadobójczym w zasadzie nie pomagał, robactwo nie reagowało. Byłem przyszykowany, że stracę obie rośliny, bo po nocy sprzątałem z parapetu jedynie drobniutkie odchody i pozbawione miękkich tkanek, szkielety liści. Zdecydowałem się na radykalny krok, poobcinałem wszystkie gałązki, na których były "szkielety" listków i pojedyncze żywe jeszcze listki. Równy miesiąc od obcięcia, bardzo powoli na roślinach pojawiają się zieloniutkie listki, rosną młode gałązki. Liczę, że to koniec kłopotów z "inwazją" nierozpoznanych gości.